Mariusz Wilk i rosyjska Północ – „Wołoka”

Wołoka

Po dłuuugiej przerwie ciąg dalszy przeglądu książek Mariusza Wilka. O autorze pisałam już przy okazji „Wilczego notesu” – dziennika z Wysp Sołowieckich. „Wołoka” to notatki z rejsu po zbudowanym przez więźniów Kanale Białomorsko-Bałtyckim i podróży śladami Gustawa Herlinga-Grudzińskiego – Mariusz Wilk dotarł nawet do łagru opisanego w „Innym świecie”. Treść książki nie ogranicza się jednak do tej tematyki – pojawiają się nawiązania do znacznie wcześniejszych etapów historii Rosji, a także marzenia o własnym domu w Karelii. A w tle – śmierć Jerzego Giedroycia, która wyraźnie wstrząsnęła związanym z „Kulturą” Wilkiem (z tego powodu przerwał dziennik, a gdy udało mu się skończyć „Wołokę”, zadedykował ją Redaktorowi).

Oddaję głos autorowi, który objaśnia m. in. znaczenie tytułu książki.

Wołoka – pas ziemi między dwoma zbiornikami wodnymi, przez który przewlekano łodzie. Wołoką nazywano też samą czynność przewlekania. Tyle słownik.

W tym znaczeniu moją „Wołokę” należy rozumieć dosłownie jako przejście na jachcie „Antur” z basenu Morza Białego do basenu Bałtyku przez wododział latem 1999 roku. Albo szerzej – włóczęgę z Północy do świata atlantyckiego. „Wołoka” to wreszcie wielka metafora, w niej pasem ziemi jest nasze życie, przez które przełazimy z jednego niebytu do drugiego.

Moja tropa kapryśnie się pisze:
to zygzakiem kluczy, jakby od kuli bieżała,
to krąży-kołuje wytrwale z nosem przy ziemi,
to w esach-floresach się gmatwa

Dzień czysty jak oczy przemyte dobrym snem.

 

Nad sołowieckim monastyrem wisi ciężka, granatowa tucza, purpurą oblamowana, jak wielki krwiak – pod okiem Opatrzności.

 

Ruska Północ – obszar na północ od linii, która biegnie od Jeziora Czudzkiego, przecina rzekę Wołchow powyżej Nowogrodu, skręca za rzeką Mstą na południowy wschód do zlewiska Wołgi i Oki, dalej wzdłuż Wyczegdy i Miezieni wpada do Morza Białego (linię można przedłużyć do Uralu prawym brzegiem Oki i Wołgi i dolnym biegiem Kamy, Białej, Ufy) – jako odrębny etnograficzno-kulturowy region formowała się od XII do XVII wieku… I do samej rewolucji (niektórzy twierdzą, że do dzisiaj) przetrwały tu w postaci czystszej niźli gdzie indziej w Imperium resztki starego bytu Ruskich – okruchy ruskiego świata.

 

Z biegiem czasu na ruskiej Północy uformował się etniczny typ Pomorzan – śmiałych i przedsiębiorczych ludzi przywykłych do swobody, jako że Północ nie znała ni pańszczyzny, ni jarzma tatarskiego. Surowy klimat ich zahartował, wiatry wytrawiły, kompas nazywali „matką”, morze – „drogą”, i mierzyli je dniami, nie wiorstami, chodząc naprzeciw słońcu aż do Obu – rzeki Wielkiej, i do Mangazei.

 

Dni ciemnoszare, jakby światło padało przez szczelinę uchylonego wieka – do trumny.

 

Język jest Całością, w której czas jest zaledwie słowem.

 

Oniego na mapie przypomina mi wielkiego raka, który wylazł kiedyś z rzeki Swir (łączącej go długim chwostem z Jeziorem Ładożskim) i popełzł na północ – ku Morzu Białemu, aby raptem, w połowie drogi, objąwszy kleszczami półwysep Zaonieże – niby poduszkę – usnąć. Aczkolwiek w istocie rzeczy mają się na opak – to rzeka Swir wycieka z Oniego do Ładogi. A kształty raka wyrzeźbił lód.

W tym roku minęło dziesięć lat mego życia w Rosji… Józef Czapski utwierdzał, że można pisać o kraju, w którym się było mniej niż sześć tygodni albo więcej niż dziesięć lat.

Dni brudne, śnieg stajał, niebo jak wory pod oczami. Ni pisać, ni czytać, ni żyć się nie chce. Jeno spać. Gęste sny zastępują rozrzedzone życie. Życie jak brudnopis: bazgroły, kleksy, na marginesach esy-floresy – ślad nudy.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *